Małgorzata Szejnert, autorka omawianej na majowym spotkaniu DKK książki
„My właściciele Teksasu: reportaże z PRL-u”, należy do najwybitniejszych
polskich reportażystów. Przez blisko piętnaście lat była szefową działu
reportażu w „Gazecie Wyborczej”, warsztatu od niej uczyli się tak wybitni i
znani pisarze jak Mariusz Szczygieł, Jacek Hugo-Bader i Wojciech Tochman. Ma na swoim koncie wiele książek, które
zyskały przychylną opinię, zarówno krytyków literackich, jak i czytelników.
Była finalistką Nagrody Literackiej Nike oraz wielu innych.
W siedemnastu opowieściach z lat 1969-1979,
zawartych w zbiorze "My, właściciele Teksasu", znajdziemy historie
ludzi wybitnych i całkiem zwyczajnych, których cechą wspólną było pozytywne
nastawienie do życia i konsekwentne realizowanie swych planów.
„Piszę od lat o powszedniości, zajmuję się
sprawami powtarzalnymi, bez dramaturgii i fabuły. Sensacja interesowałaby mnie
o tyle, o ile dałoby się ją popsuć, rozmienić na elementy drobne, oswoić,
poszarzyć.” Ten cytat przedstawia credo, jakim kieruje się autorka sięgając po
pióro. Czy przez to lektura jej książek staje się nudna? Zdecydowanie nie. Małgorzata
Szejnert ma dar wydobywania z pozoru banalnych losów swoich bohaterów takich
elementów, które sprawiają, że niemal każdą z historii czyta się z dużym
zainteresowaniem. Największych wzruszeń dostarczyła nam reportaż „Jeśli się
odnajdziemy to cudownie” przedstawiająca kulisy „eksperymentu adopcyjnego”
Marii Łopatkowej. Opowieść „Na samie i na tradycji” wzbudziła współczucie dla
sprzedawczyń z tamtych czasów, bo pokazywał handel z ich punku widzenia. Uwagę
przykuł też Karol Brzostowski opisany w reportażu „Tęsknota za starą
sieczkarnią”. Człowiek na miarę Staszica, bardzo zasłużony dla polskiego
przemysłu i rolnictwa jest postacią prawie nieznaną przeciętnemu Polakowi.
Dlaczego? Autorka nie podaje odpowiedzi, my też jej nie znaleźliśmy.
Opinie osób biorących udział w dyskusji
były zróżnicowane. Znajomość takich książek jak „Czarny ogród”, „Wyspa klucz”
czy „Dom żółwia. Zanzibar” sprawiła, że oczekiwania wobec kolejnej były duże. W
wyżej wymienionych tytułach wielką zaletą była mnogość faktów, analiz, które
poszerzały naszą wiedzę i zrozumienie świata. „My właściciele Teksasu” ma parę reportaży, które
stanowią zapowiedź tych znaczących dzieł. Czytanie pierwszych tekstów
początkującej reportażystki jest doświadczeniem ciekawym, ale siłą rzeczy z
lekka rozczarowującym. Widać tu już piękno języka, wrażliwość na
szczegół, obiektywizm i rzetelne podchodzenie do tematu. Ale to nie jest jednak
„Wyspa klucz” czy „Czarny ogród”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz