wtorek, 28 maja 2013

SPOTKANIE DYSKUSYJNEGO KLUBU KSIĄŻKI

Małgorzata Szejnert, autorka omawianej na majowym spotkaniu DKK książki „My właściciele Teksasu: reportaże z PRL-u”, należy do najwybitniejszych polskich reportażystów. Przez blisko piętnaście lat była szefową działu reportażu w „Gazecie Wyborczej”, warsztatu od niej uczyli się tak wybitni i znani pisarze jak Mariusz Szczygieł, Jacek Hugo-Bader i Wojciech Tochman. Ma na swoim koncie wiele książek, które zyskały przychylną opinię, zarówno krytyków literackich, jak i czytelników. Była finalistką Nagrody Literackiej Nike oraz wielu innych.
W siedemnastu opowieściach z lat 1969-1979, zawartych w zbiorze "My, właściciele Teksasu", znajdziemy historie ludzi wybitnych i całkiem zwyczajnych, których cechą wspólną było pozytywne nastawienie do życia i konsekwentne realizowanie swych planów.
„Piszę od lat o powszedniości, zajmuję się sprawami powtarzalnymi, bez dramaturgii i fabuły. Sensacja interesowałaby mnie o tyle, o ile dałoby się ją popsuć, rozmienić na elementy drobne, oswoić, poszarzyć.” Ten cytat przedstawia credo, jakim kieruje się autorka sięgając po pióro. Czy przez to lektura jej książek staje się nudna? Zdecydowanie nie. Małgorzata Szejnert ma dar wydobywania z pozoru banalnych losów swoich bohaterów takich elementów, które sprawiają, że niemal każdą z historii czyta się z dużym zainteresowaniem. Największych wzruszeń dostarczyła nam reportaż „Jeśli się odnajdziemy to cudownie” przedstawiająca kulisy „eksperymentu adopcyjnego” Marii Łopatkowej. Opowieść „Na samie i na tradycji” wzbudziła współczucie dla sprzedawczyń z tamtych czasów, bo pokazywał handel z ich punku widzenia. Uwagę przykuł też Karol Brzostowski opisany w reportażu „Tęsknota za starą sieczkarnią”. Człowiek na miarę Staszica, bardzo zasłużony dla polskiego przemysłu i rolnictwa jest postacią prawie nieznaną przeciętnemu Polakowi. Dlaczego? Autorka nie podaje odpowiedzi, my też jej nie znaleźliśmy.
Opinie osób biorących udział w dyskusji były zróżnicowane. Znajomość takich książek jak „Czarny ogród”, „Wyspa klucz” czy „Dom żółwia. Zanzibar” sprawiła, że oczekiwania wobec kolejnej były duże. W wyżej wymienionych tytułach wielką zaletą była mnogość faktów, analiz, które poszerzały naszą wiedzę i zrozumienie świata. „My właściciele Teksasu” ma parę reportaży, które stanowią zapowiedź tych znaczących dzieł. Czytanie pierwszych tekstów początkującej reportażystki jest doświadczeniem ciekawym, ale siłą rzeczy z lekka rozczarowującym. Widać tu już piękno języka, wrażliwość na szczegół, obiektywizm i rzetelne podchodzenie do tematu. Ale to nie jest jednak „Wyspa klucz” czy „Czarny ogród”.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz